W Polsce coraz częściej i więcej mówi się o boreliozie. Szczególnie głośno robi się o niej w okresie wiosenno-letnim, kiedy to wszystkie media ostrzegają przed „groźną, nieuleczalną chorobą odkleszczową”. Jak rozpowszechniane w środkach masowego przekazu twierdzenia mają się do rzeczywistości i czy naprawdę ugryzienie kleszcza skazuje nas na męczące dolegliwości do końca życia?
W listopadzie na łamach serwisu Polityka.pl ukazał się ciekawy artykuł, w którym przedstawiono dwa stanowiska lekarzy – specjalistów w dziedzinie boreliozy.
Okazuje się, że w Polsce coraz więcej jest fałszywych rozpoznań boreliozy. Odkąd Marta Hajdul-Marwicz, doktor nauk medycznych WUM i parazytolog, prowadzi na Facebooku stronę Za-kleszcz-ona Polska, ludzie przysyłają do niej rozpaczliwe maile. Pacjenci z powodu dłużej utrzymującego się złego samopoczucia podejrzewają u siebie boreliozę, choć nie pamiętają, by zostali ugryzieni przez kleszcza. Tłumaczą to faktem, że „pewnie przegapili rumień” lub kleszcz szybko samoistnie odpadł od skóry i nie zdążyli go zauważyć.
Podobnie jest z pacjentami, którzy po zauważeniu kleszcza na skórze domagają się leczenia – mimo braku jakichkolwiek objawów boreliozy. Negatywne wyniki kilkukrotnie powtarzanych testów z krwi nie zniechęcają ich do dalszych poszukiwań. Często nagłe pogorszenie samopoczucia tłumaczą kontaktem z kleszczem sprzed wielu lat. Z powodu braku diagnozy oraz sceptycznego podejścia lekarzy pacjenci ci trafiają do specjalistów stosujących alternatywne metody leczenia.
Obecnie ścierają się z sobą dwa przeciwstawne stanowiska w sprawie boreliozy.
IDSA
Amerykańskie Towarzystwo Chorób Zakaźnych (Infectious Diseases Society of America, IDSA) działa zgodnie z normami międzynarodowymi, które są respektowane przez Polskie Towarzystwo Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych (PTEiLCZ). Zdaniem IDSA oraz PTEiLCZ boreliozę należy leczyć antybiotykami przez 3–4 tygodnie (zarówno w I, jak i II fazie zakażenia). Po tym okresie uznaje się pacjenta za wyleczonego. Do leczenia wystarczy odpowiednio dobrana przez lekarza antybiotykoterapia, gdyż borelioza jest infekcją bakteryjną. Terapia ta jest powszechnie zalecana przez większość polskich lekarzy. Należy pamiętać, że nie każdy kleszcz zaraża krętkami Borrelia, a zarażony kleszcz, jeżeli zostanie wcześnie zauważony i w odpowiedni sposób usunięty ze skóry, wcale nie musi przenieść bakterii na człowieka.
ILADS
Przeciwstawne stanowisko prezentuje Międzynarodowe Towarzystwo ds. Boreliozy i Chorób z Nią Powiązanych (ang. The International Lyme and Associated Diseases Society, ILADS). Zdaniem ILADS klasyczna 21-dniowa antybiotykoterapia skuteczna jest tylko w pierwszej fazie zakażenia, w czasie gdy występuje rumień wędrujący. W przypadku późniejszych dolegliwości stosuje się bardzo duże, skojarzone dawki antybiotyków (nawet przez kilka miesięcy). Spotykane są również sytuacje, w których stosowane jest leczenie hiperbarycznym tlenem, ozonem, podwyższaniem temperatury ciała, dożylnymi immunoglobulinami, nadtlenkiem wodoru, suplementami diety czy generatorem plazmowym.
„To sposoby na wyciąganie pieniędzy” – ostrzega dr Gietka.
Profesor Krzysztof Simon z Wrocławia, były prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych, mówi, że specjalistów będących zwolennikami metody ILADS jest w Polsce tylko kilkunastu, ale kontrowersyjnych pomysłów na leczenie boreliozy wciąż przybywa.
„Już nie tylko miesiącami podają antybiotyki, ale też leki na trąd i malarię. Bez żadnych racjonalnych przesłanek”.
Profesor Simon ponad 6 lat temu skierował do władz samorządu lekarskiego list z prośbą o zawieszenie działalności zwolenników metody ILADS, jednak odzewu nie ma do dzisiaj.
Obie metody mają zarówno swoich zwolenników, jak i przeciwników, jednak oficjalne stanowisko stanowią zalecenia IDSA.
Opracowano na podstawie: https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/spoleczenstwo/1726152,1,coraz-wiecej-chorych-na-borelioze-to-plaga-czy-oszustwo.read